Tuesday, December 16, 2014

Time before christmas.

Czas. Coś niezwykłego. Nie widzimy go, nie możemy dotknąć, złapać. A jednak w jakiś sposób istnieje. I dość szybko ucieka. Chwile mijają jedna za drugą. Nie tak dawno zmieniałam otoczenie, poznawałam ludzi, a tu pierwszy semestr praktycznie już za mną i wystawione oceny. Święta wielkimi krokami zbliżają się coraz bardziej. Całe szczęście należę do ludzi, którzy prezenty dla bliskich szykują dużo wcześniej, a nie na ostatnią chwilę. Część z nich mam już nawet zapakowaną. 


Jednak moją ulubioną częścią całej przedświątecznej gonitwy jest zdecydowanie widok uśmiechniętych buziek najbliższych. Sama nie mam wielkich wymagań - najbardziej cenię rzeczy wykonane ręcznie, np. kartki pocztowe. Mają dla mnie dużo większą wartość ze względu na osobistość. Sama wysyłając parę do znajomych, starałam się by nie były kupne - w sumie jakieś 19. I choć obecnie jestem spłukana, wiem że warto było przesiadywać całe noce z nożyczkami i klejem w ręce :) Prezent dla R. - przyjaciela z za granicy- również wykonywałam osobiście i mam nadzieję, że Mu przypadnie do gustu.

Oprócz szału zakupów, sprzątania i dekorowania domu, ciągle planuję jakieś spotkania/wyjazdy. W poprzednim poście powiedziałam parę słów na temat Projektu Korba, z którym jest niesamowicie mocno zżyta. Sam fakt, że niemal co miesiąc mogę osobiście odnawiać kontakt z TYMI ludźmi, sprawia mi radość. Ucieszyłam się jeszcze bardziej, widząc wiadomość, że w niedzielę w Katowicach jest organizowane spotkanie uczestników wszystkich edycji. Póki co, to właśnie tym zjazdem żyję i na niego wyczekuję.
Obozowe selfie z Darią, z którą dzieli mnie 3600km! :(

A jak wygląda plan na Wasz ostatni, przedświąteczny tydzień? :)

Saturday, December 6, 2014

Korbowy tydzień.

Zastanawialiście się czasem, kiedy jesteście szczęśliwi? Ale tak NA PRAWDĘ szczęśliwi? Ja nie jednokrotnie, a od wtorkowego wieczoru znam odpowiedź na to pytanie. Jestem szczęśliwa przebywając ze swoją wielką korbową rodziną. Z ludźmi którzy mają tak samo źle w głowach jak ja. Z ludźmi, którzy zawsze mnie wesprą i wyciągną pomocną dłoń. Nie da się nudzić, nie da się płakać (jedynie ze śmiechu), a najlepsze przygody przeżywa się właśnie z NIMI. 



Kiedy dwa lata temu wysłałam zgłoszenie do Projektu KORBA, nie wiedziałam jeszcze, że to najlepsza rzecz jaką zrobiłam w swoim życiu. Zgłosiłam się, od samego początku niemal pewna, że "i tak nic z tego nie będzie". Przeszłam kilka etapów rekrutacji i wylądowałam na Liderskim Odjeździe. Przerażona i zachwycona. Szczęśliwa i zaniepokojona. Zadawałam sobie pytanie "Co ja tutaj właściwie robię? Nie dogadam się z tymi ludźmi!". 

Jak się ta cała sytuacja zakończyła? Otóż po tygodniu miałam 30 nowych przyjaciół, po 3 miesiącach zakończony autorski projekt, po roku spotkałam się z Nimi na zlocie "Mistrzowska Liga Korby", a teraz...

...pojechałam jako wolontariuszka wspierać kolejnych 60 zagubionych liderów!

Spędziłam z nimi 5 cudownych dni. Z wieloma złapałam bliższy kontakt, mam coraz więcej przyjaciół za granicą.  Spotkałam się osobiście z Natalią de Barbaro. Mogłam uścisnąć dłoń Jerzego Dudka. Była moc energii, dużo nowych umiejętności, szał działań i sporo rozrywki. Świadomość, że znam ich wszystkich, sprawia, że czuję się niepokonana.



Dziś w sobotę, mogąc na spokojnie wrócić wspomnieniami do Kossówki, dochodzę do wniosku, że najwyższa pora podziękować wszystkim Korbowiczom, Korbowiczkom i kadrze. DZIĘKUJĘ za godziny rozmów, codzienny uśmiech, siniaczenie sobie tyłka na lodzie, przespanie w sumie jakiś 8-10h, odmrażanie kończyn w czasie gry terenowej, mnóstwo inspiracji i motywacji by działać jeszcze mocniej niż dotychczas, godziny warsztatów z których ja też wiele czerpałam, wróżenie przyszłości, deptanie sobie stóp w czasie tańców integracyjnych, wygłupianie się do zdjęć, i ogólnie za możliwość poznania Was. Jesteście zajebiści - pamiętajcie o tym i nigdy nie umniejszajcie swojej wartości, bo to jedna z najgorszych rzeczy jakie możecie zrobić. Poza tym życzę wszystkim powodzenia w trakcie realizacji projektów i do rychłego zobaczenia.






Sunday, October 19, 2014

Kosmetyki z e-zebra

Jesień jako kapryśna pora roku, często daje się nam we znaki: wychodzę z domu - jest zimno, mgliście, pada delikatny deszczyk, wracam ze szkoły - świeci słońce, a w swetrze gorąco. Ostatecznie i tak wolę to od lodowatej zimy, pełnej śniegu (ale i pięknych widoków). Wraz z zimą nadchodzą też święta Bożego Narodzenia, których już się nie mogę doczekać. Ale o tym innym razem! Zapraszam was na mój profil na instagramie (http://instagram.com/Ameetuu), gdzie na bieżąco możecie śledzić moje poczynania w Projekcie 100 Happy Days!

Nie tak dawno przyszła do mnie mała paczuszka z e-zebry zawierająca w sobie piękne skarby!  Zamówiłam parę kosmetyków w niemal że śmieszniej cenie ( do której otrzymałam 10% rabatu!). Produkty zdążyłam już przetestować i śmiało mogę Wam napisać co o nich sądzę i czy polecam.



 
Cienie z Manhattanu, seria "Multi effect"




Już od dłuższego czasu poszukiwałam czegoś jasnego, nadającego się do codziennego makijażu. Do tej pory nie miałam styczności z marką Manhattan, ale słyszałam wiele pozytywnych opinii, więc zaryzykowałam. Wybrałam dwa kolory: 92G Carmel Cream oraz 110 Disco Baby!. Oba cienie są świetnie napigmentowane. Dobrze nałożone nie rolują się na powiekach, a kolor utrzymuje się cały dzień. Ogromny plus za cenę: 3,76 PLN .

Eyelinery z Miss Sporty




Kiedy tylko ujrzałam kolor pierwszej kredki, od razu wiedziałam, że muszę ją mieć. 080Neon Green - taka typowa mięta. Cena - 1,75 PLN Wzięłam więc również kolor 060 Aubergine (cena 1,74 PLN) - coś a'la ciemna śliwka. I tu w przypadku mojego maleństwa minimalnie się zawiodłam - zatyczka nie jest pierwszej jakości i kredka się nieco zeschła, przez co ciężko było ją rozprowadzić na powiece. Ostatecznie po pozbyciu się "skorupki" kreska powstała :) Z fioletem takiego problemu nie było.

Kredka z Manhattanu


 
Zdecydowałam się na nią, bo jaśniejsze kolory lepiej na mnie wyglądają, niż np. taka typowa czerń.  Po raz drugi zdecydowałam się na firmę Manhattan i nie zawiodłam się! Kredka sunie po powiece zostawiając piękną linię. Cena: 1,93 PLN

Kredka do powiek Maybelline MNY
 


Nie mam pojęcia po co mi ta kredka, ale ze względu na cenę 3,49 PLN i dobrą markę (uwielbiam tusze do rzęs z Maybelline) trafiła do koszyka. Granatowej jeszcze nie mam, a na pewno się kiedyś przyda ;) Kolor 030 Navy Blue.  

Kredka z Astor


Z marką Astor nigdy nie miałam do czynienia. Sięgnęłam po produkt z ciekawości. I znowu pozytywne zaskoczenie! Kredka mięcisieńka, pięknie podkreśla oko. Wspaniale wygląda na linii wodnej ze względu na swój kolor (Magic  Light 099). Nie brudzi i nie rozmazuje się. A cena to tylko 2,80 PLN.

Manhattan Lakier do paznokci

I znowu Manhattan! Choć to co było na zdjęciu, to co otrzymałam to dwie różne rzeczy, jestem zadowolona. Kiedy ujrzałam w buteleczce "brokat" byłam załamana, jednak po pomalowaniu paznokci, staję się on niemal nie widoczny. Kolor piękny (46Q), wystarcza jedna warstwa, by równomiernie pokryć paznokieć. Szybko schnie. Nie zostawia smug. A cena to tylko 2,79 PLN. 

Szminka nawilżająca NYC


To dokładnie taki kolor, jaki uwielbiam! Piękny, intensywny, malinowy róż (kolor 431). Pomadka utrzymuje się dość długo na ustach. Jedyne co bym w niej ulepszyła to zapach - żadne owoce tak jak w przypadku moich ukochanych szminek z Miss Sporty. Niestety przy nakładaniu lekko wyczuwalny jest zapach chemii. Całe szczęście dość szybko zanika. Dla mnie nie stanowi to problemu. Nawilżenie, które opisuje producent, jak najbardziej jest odczuwalne. Cena 2,89 PLN.

Pędzelek do korektora


Pędzle kompletuję od dłuższego czasu, po jednej sztuce. Ten trafił do koszyka zupełnie przez przypadek. Przymierzałam się do przelewu, ale stwierdziłam, że zerknę na pędzle. Może uda się znaleźć coś w miarę taniego i dobrego. Nie zawiodłam się. Włosie jest mięciutkie, nie drapie, nie "połyka" korektora. Kosztował całe 2,66 PLN.

No i to by było wszystko z "mojej" części - troszkę tego jest. Obkupiła się również moja mama. A nawet młodsza siostra coś upolowała. Jestem bardzo zadowolona i polecam wam zaopatrywanie się w kolorówkę na stronie e-zebra.pl . Kosmetyki są od 70 do 90% tańsze! Do następnego razu!

Ameetuu

Sunday, October 12, 2014

Baśń o zagubionej dziewczynce - "Śniadanie u Tiffany'ego".

Mamy niedzielę - słońce delikatnie przebija się przez chmury. Po całym tygodniu pracy, każdy z nas ma chwilę dla siebie - na spełnienie swoich zachcianek, planów czy marzeń. Dziś postanowiłam po dłuuuugim okresie odwlekania sięgnąć po - wg mnie - obowiązkowy film: "Śniadanie u Tiffany'ego".



Truman Capote zżymał się na Paramount, że rolę w filmie dostała Audrey Hepburn, a nie Monroe. Faktycznie, miał trochę racji. Bohaterkę jego książki lepiej zagrałaby Marilyn, jednak do roli Holly za scenariusza nadawała się tylko Audrey. Różnice między książką, a filmem są dosyć zasadnicze, a najistotniejsza dotyczy właśnie bohaterki, która w powieści ma twardy charakter, a w ekranizacji jest raczej zagubioną dziewczyną. Hubert de Givenchy, który zaprojektował kostiumy również stanął na wysokości zadania: mała czarną, w którą ubrał aktorkę, weszła do kanonu damskiej mody. Audrey wspomina, że ciężko się jej pracowało Georgiem Peppardem (który otrzymał główną rolę męską). Powodem było zawodowe wykształcenie mężczyzny w zakresie aktorstwa, przez co stosował się cały czas do sztywnych reguł. "Nigdy nie stałam się prawdziwą aktorką i gdy ludzie pytają mnie, jak osiągnęłam to wszystko, potrafię jedynie odpowiedzieć: nie mam pojęcia. Zwyczajnie wychodziłam na plan, znając swoją kwestię, a potem wszystko toczyło się samo" - stwierdza w jednym z wywiadów (Warren G. Harris).


Mówi się, że Nowy Jork, o którym tak pięknie śpiewał Frank Sinatra, to magiczne miasto, w którym życie toczy się 24 godziny na dobę, a na stosunkowo niewielkiej powierzchni stykają się ze sobą ludzie różnych kultur, przeżywający osobiste tragedie i dramaty, pozornie nie związani ze sobą, ale razem tworzący ten wielki, tętniący życiem organizm. Wszyscy mają nadzieję, że to właśnie tu, w tym niezwykłym miejscu, odnajdą szczęście.


Holly Golightly również szukała szczęścia, uważając, że znajdzie je tam, gdzie będzie się czuła równie dobrze, jak u Tiffany'ego – w miejscu, gdzie "nie może zdarzyć ci się nic złego", jest cicho, elegancko i bezpiecznie. Wówczas nadałaby imię swemu kotu, kupiła meble i rozpoczęła "normalne" życie. Tymczasem była outsiderką, zagubioną w obcym świecie dziewczyną, pozostającą cały czas "w podróży". Tak było do chwili, kiedy poznała podobnego do niej człowieka, tytułującego się zaszczytnym mianem pisarza, młodego mężczyznę Paula Varjaka. W Nowym Jorku nie znalazłaby się dwójka ludzi bardziej podobnych do siebie. Połączyło ich identyczne spojrzenie na świat, filozofia życiowa, a nawet sposób zarobkowania – oboje bowiem utrzymywali się z pieniędzy (niekoniecznie darowanych zupełnie bezinteresownie) przez bogatych mężczyzn bądź eleganckie damy z nowojorskiej socjety. Pomimo tego Paul był mądrzejszy i w pełni zdawał sobie sprawę z okrucieństwa świata, wiedząc jednocześnie, że nie da się przed nim uciec. 

Holly uciekała przez szereg lat, kolejno opuszczając ludzi, na których jej kiedykolwiek zależało. Postępowała tak ze strachu. Sądziła, że miłość uzależnia ludzi, a ona cały czas wierzyła, że kiedyś poczuje się naprawdę wolna. Może nastąpi to w dalekiej Brazylii lub w Meksyku, gdzie wraz ze swym bratem Fredem planowała założyć hodowlę koni. Nie pojmowała, że człowiek nigdy nie osiągnie pełni wolności, a prawdziwe szczęście może dać mu jedynie miłość. I pewnie obudziłaby się pewnego słonecznego, sennego poranka uświadamiając sobie, że zmarnowała ostatnią szansę i kolejnej już nie dostanie. Uratował ją Paul. Tajemniczy człowiek bez przeszłości. Nieszczęśliwy, z rozrzewnieniem wpatrujący się w gwiazdy. Nie żaden "szczur" czy "superszczur", jak kwalifikowała ich Holly, ale Mężczyzna. Pewien etap bajki o Kopciuszku się zakończył. Przynajmniej dwójka ludzi w Nowym Jorku znalazła szczęście. A to już bardzo dużo.



Osobiści zachwycam się tą baśnią:  lekkością opowiadania Tumana Capote'a, cudowną muzyką Henry'ego Manciniego, kruchą i delikatną Audrey Hepburn... Film, mimo iż nie należy do najmłodszych, jest bardzo wartościowy. A każda z nas z łatwością znajdzie w Holly cząstkę siebie.

Ameetuu

Sunday, August 31, 2014

Wspomnień czar, czyli LOL.

Witajcie! 

Tydzień temu w środku nocy wróciłam do domu i nie odzywałam się ani słowem. Dziś stwierdziłam, że co za dużo to nie zdrowo - trzeba dać znać, że żyję :) Swoje zasoby energii uzupełniłam, odespałam wcześniejsze braki snu i czuję się jak nowo narodzona.

Ale gdzie ja właściwie byłam? Otóż, na wspaniałym wyjeździe pt. "Letni Obóz Liderski" organizowanym przez Stowarzyszenie Szkoła Liderów. Osoby, które znają mnie dłużej, wiedzą, że należę do osób zaangażowanych w to co się dzieje wkoło i chcących zmieniać rzeczywistość na lepszą. Kiedy tylko usłyszałam o obozie, natychmiast wysłałam zgłoszenie. Moja radość szybko się ulotniła, gdy doczytałam, że wyjedzie tylko 18 osób z CAŁEJ POLSKI! "No i masz babo placek. Po co traciłaś czas, skoro i tak się nie dostaniesz?" - pierwsza myśl. 



A już chwilę potem lista osób. Wśród nich - moje nazwisko! Niesamowicie szczęśliwa pochwaliłam się rodzince. Potem przygotowania, regulaminy, rozkład zajęć... I w końcu nadszedł upragniony 16 sierpnia. Pobudka, gdy jeszcze ciemno, dojazd do Krakowa i na pociąg do Warszawy (który ostatecznie zamiast 2,5h jechał blisko 6h!). Zmordowana, ale podekscytowana nieśmiało witam się z innymi. Wszyscy jeszcze oficjalni. Jednak już wieczorem jesteśmy jedną, wielką zgraną paczką. Tak! Po nie całych 4-5 godzinach w swoim towarzystwie!

Całodzienne (od 9 do 22 z dłuższą przerwą na obiad i krótszą na kolację) wykłady i zajęcia były męczące, ale dające nam, uczestnikom, dużo wiedzy i umiejętności przydanych liderom. Wieczorami zaś przesiadywaliśmy u siebie w pokojach do 2-3 nad ranem, by o 6-7 wstać. Nasza kadra była równie zmęczona jak my, a może i nawet bardziej! Kończąc tak cudowny tydzień, płakałam jak bóbr. Chętnie zostałabym kolejny tydzień, albo i nawet dwa. Wyjeżdżając czułam, że od tamtej chwili mam w całej Polsce przyjaciół, do których ZAWSZE mogę się zwrócić. Powstała nasza mała rodzinka. 


Z całego serca polecam wszystkim zaangażowanym społecznie, młodym ludziom udział w takim przedsięwzięciu. Nie pożałujecie! :)

Sunday, August 3, 2014

Nike PRO BRA

Witajcie!

Ostatnimi czasy rozglądałam się intensywnie za biustonoszem sportowym w miarę nie wygórowanej cenie. Jednak podstawą poszukiwań była wygoda i jakość produktu. Chodziłam, szukałam, klikałam.... Na stronie http://www.fitnesstrening.pl/ właśnie trwa wyprzedaż, więc z zapałem przeglądałam ofertę. I znalazłam: prosty model Nike PRO BRA. Ostatnie rozmiary, porządny (Nike) i w moim ulubionym kolorze. Cena również zachwycała - ze 109zł na 75zł.



Raz, dwa zamówiłam, zapłaciłam i czekałam na kuriera. W końcu nadszedł upragniony dzień. Rozpakowałam przesyłkę i... zostałam nie mile zaskoczona. Kolor zamówionego biustonosza w nawet najmniejszym stopniu nie przypominał tego, który zamawiałam! Jest raczej purpurowy, koloru biskupiego niż ciemno-fioletowego.



Na szczęście rozmiar był dobry! ;) Zrezygnowałam więc z zabawy w reklamowanie, odsyłanie itp. Ostatecznie taki kolor również może być!

Następnego dnia na zumbie zrobiłam mały test. I jak dla mnie biustonosz świetnie się sprawował.  Trzymał biust w jednym miejscu zarówno w czasie skoków, jak i rozciągania, pochylania się itd.


Ostatecznie jestem z biustonosza zadowolona, choć nie wiem czy się jeszcze skuszę na zakupy internetowe. Wiem, że była wyprzedaż, że ostatnie sztuki, rozmiary etc. Jednak zamawiając coś, mam nadzieję na otrzymanie towaru identycznego jak na zdjęciu, co niestety tu się nie stało. Tym razem przeboleję :)


Thursday, July 31, 2014

Zupa krem z brokuła i ziemniaków.

Słoneczko przyjemnie grzeje, ale w górach niestety tylko do południa. Potem z zegarkiem w ręku spodziewamy się burzy i ulew. Co więc robić w wolnym czasie? Ja zdecydowałam się poświęcić czas mojej drugiej ulubionej czynności, zaraz po czytaniu książek - gotowaniu. Przy okazji zrobiłam użytek z imieninowego prezentu oraz podbiłam serca dziadków oraz wujka chrzestnego!

A wyczarowałam takie oto zielone cudo:


Składniki  
(nieco zmienione - w oryginalnym przepisie pojawiły się bataty,
 lecz nie mogłam ich nigdzie dostać)
1 litr bulionu warzywnego
2 średnie ziemniaki 
brokuł
1 mała cebula
1 marchewka
1 pietruszka
pęczek natki pietruszki
przyprawy (kurkuma, kminek, tymianek, ostra papryka)
 uprażone ziarna dyni


Wykonanie jest dziecinnie proste!  

Ziemniaki obieramy i kroimy w kostkę, a brokuła myjemy i dzielimy na różyczki. Drobno posiekaną cebulę podprażamy razem ze startą pietruszką oraz marchewką na patelni skropionej odrobiną oliwy z oliwek. Warzywa oraz przyprawy wrzucamy do wrzącego bulionu i gotujemy ok. 20 minut. Po zdjęciu zupy z kuchenki dodajemy pietruszkę (trochę zostawiamy do ozdoby) i wszystko dokładnie miksujemy na gładki, jednolity krem. Podajemy z kromką chleba razowego, posypaną pietruszką i ziarnami dyni.


Pychotka! :)